niedziela, 29 maja 2016

Rozdział 6


Rozdział 6
Proszę, wybacz mi!

Obudziłam się około 6 rano, ponieważ miałam na 7:30 do pracy. Zrobiłam to, co zawsze. Gdy byłam już gotowa była dopiero 6:40. Miałam jakieś takie dziwne przeczucie. Wiedziałam ze coś się wydarzy, lecz nie miałam pojęcie czy będzie to dla mnie dobre czy złe w skutkach. Nie myślałam o tym długo i postanowiłam pojechać dzisiaj do pracy samochodem. Udałam się do garażu. Odpaliłam swoje niebieskie Audi i ruszyłam w stronę magicznej strony Londynu. Po 40 minutach byłam już w swoim gabinecie. Miałam jeszcze trochę czasu do mojej zmiany, więc postanowiłam zadzwonić do Ginn.
                - Hej młoda – Przywitałam się i uśmiechnęłam sama do siebie.
                - Hejo karle – Usłyszałam jak śmieje się do słuchawki. Ja również się zaśmiałam. W porównaniu do niej byłam karłem. Ona miała 180 centymetrów, a ja tylko 165, ale to nic! Draco ma 190 centymetrów! On jest dla mnie olbrzymem.
                - Mionka! Jesteś tam? – Zapytała po dłuższej ciszy z mojej strony. Za dużo myślenia o Malfoy’u!.
                - Tak, tak wiewiórko… - Ciekawe, co teraz robi Draco. Pewnie jest w pracy. Z ponownego zamyślenia wyrwała mnie moja rudowłosa przyjaciółka.
                - HERMIONA TO NA PEWNO TY?!
                - Taaak – Zapytałam zdziwiona jej pytaniem. O co jej cholipka chodziło?!
                - Bo tylko Malfoy i Zabini nazywali mnie wiewiórką!
                - I co w związku z tym?
                - Wiem, że pogodziłaś się z Malfoy’em od Harry’ego, ale czy jest coś między wami?! – Boże jaka ze mnie idiotka! Przez to, że ciągle jestem z Malfoy’em zapomniałam o mojej małej Gin! Muszę się z nią spotkać i zrobić jakiś babski wieczór!
                - Tak właściwie to tak.
                - Gadaj!
                - Ja i Malfoy jesteśmy ze sobą, ale na razie tak na próbę!!
                - Dziewczyno my to musimy się chyba spotkać!
                - Miałam to powiedzieć – Zaśmiałam się, na co młoda odpowiedziała mi tym samym. Po chwili dodałam.
                - Ej Gin zrobimy sobie taki babski wieczór?
                - Kiedy i gdzie?!
                - Hmm u mnie?!
                - Spoko.
                - Może zaprosimy też Pansy, co ty na to? – Zapytałam. Wiedziałam, że Gin też polubiła, Pans, więc zapytanie jej o to było tylko formalnością.
                - No pewnie.
                - To może jutro około 18?
                - Dla mnie okej. Zapytaj jeszcze Parkinson. – Słyszałam jak ktoś ją woła, a ona coś odkrzyknęła, chociaż nie usłyszałam, co, ale wiedziałam, że zaraz się dowiem.
                - Wiesz, co, muszę iść. Ron wychodzi do pracy, a mama jakoś się dziś gorzej czuje.
                - Pa pa. Do jutra. – I rozłączyłam się. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 7:25. Miałam 5 minut do mojego dyżuru. Przebrałam się i ruszyłam już zając się pacjentami.


Nie miałam dzisiaj dużo pacjentów, więc Ron pozwolił mi wyjść wcześniej. Dzięki bogu, że to mój przyjaciel został moim szefem. Po naszym rozstaniu, ja i Ron zbliżyliśmy się do siebie i Ron traktuje mnie jak swoją malutką siostrzyczkę. Ehh malutką. Dobra nie ważne. Ruszyłam w stronę mojego „biura”. Gdy już w nim byłam oraz zdjęłam już moje służbowe ubranie, ujrzałam lecąc w stronę mojego okna sowę, która niosła dość dużą paczkę. Wpuściłam ją do pomieszczenia. Dałam jej wody i trochę karmy. Odpakowałam paczkę były w niej piękne łyżwy. Były białe z niebieskim wzorem po boku. Moje stare, ani trochę im nie dorównywały. Byłam pod wielkim wrażeniem. Nawet nie zauważyłam jak po moim policzku spłynęła jedna samotna łza szczęścia. Gdy nacieszyłam się już moimi skarbami, zauważyłam na dnie paczki karteczkę.

 Hermiono
Gdy wpadłaś do jeziora, twoje łyżwy całkowicie się zepsuły.
Dlatego też kupiłem ci nowe. Nie wiedziałem, jaki dokładnie masz rozmiar, więc
Kupiłem taki sam rozmiar jak miałaś stare.
Draco
Ps. Moja mama bardzo by chciała cię spotkać po tylu larach, co ty na to?

Do diabła Malfoy! Mam pieniądze i sama bym sobie kupiła, ale no cóż. Przynajmniej ma dobry gust. Zaśmiałam się z tego, że Draco wiedział, jakie mi się marzą, a może tylko wybrał pierwsze lepsze. Nie dowiem się tego. Z cudownym humorem ruszyłam do wyjścia. Ciekawe, kiedy spotkam się z matką Draco. Pamiętam, że jak byliśmy dziećmi była bardzo radosną kobietą o prawie białych włosach. Narcyza miała dobre serce, ale była wymagająca. Podczas wojny była po naszej stronie, tylko na pokaz była po stronie Voldemorta. Ciągle jesteśmy jej wdzięczni, że wmówiła czarnemu panu, że Harry nie żyje. Co by było gdyby jednak go wydała? Pewnie ciemność by zwyciężyła. Nie, nie Hermiono nie myśl tak. Ważne, że wszystko jest dobrze. Nawet nie zauważyłam, jak byłam już w domu..
~~**~~~**~~
Około godziny 16 usłyszałam dzwonek do drzwi, a przed nimi stał Draco, nonszalancko opierający się o framugę. Jaki on cudowny! Herm, to nie czas na myślenie, jakie ty to masz szczęście.
                - Gotowa? - Zapytał z tym swoim powalającym uśmieszkiem. Czułam jakbym miała nogi z waty! Wzięłam tylko kurtkę i wyszłam z domu bez słowa. Po nie z pełna chwili, siedziałam już w czarnym, przestronnym Oplu obok Draco. Jechaliśmy chwile, gdy postanowiłam rozpocząć rozmowę. Nie odrywając wzroku od zimowego krajobrazu, rozciągającego się za oknem, westchnęłam nie wiedząc jak zacząć.
                - Co jest? – Zapytał, a ja poczułam jego wzrok na sobie. Dzięki bogu on się odezwał pierwszy.
                - Dlaczego kupiłeś mi łyżwy? Przecież mam pieniądze. – Odwróciłam głowę w jego stronę i mimowolnie się do niego uśmiechnęłam, ale tak naprawdę można powiedzieć że nic nie czułam. To było dziwne.
                - Oj Aniele, ja to dobrze wiem, ale chce, abyś miała wszystko to co najlepsze. – Widziałam w ego oczach szczerość, a sama poczułam się szczęśliwa. Nawet fajnie że on tak na mnie działa. Humory nam dopisywały, lecz resztę drogi nie rozmawialiśmy.
Po 30 minutach jazdy, dojechaliśmy pod wielką sale sportową, obok której było średniej wielkości lodowisko. Było prawie puste, co mnie ucieszyło. Draco poszedł kupić bilety, a ja udałam się do szatni. Gdy miałam już łyżwy na stopach, postanowiłam poczekać na Malfoy’a. Czas się wydłużał, a ja zaczęłam się martwić. Wyszłam z szatni i zaczęłam się śmiać. Draco siedzący na ławce, stojącej tuż obok wypożyczalni, obrócił głowę w moją stronę oraz uśmiechnął się. Zaczęłam iść w stronę wejścia na lodowisko, a Draco ruszył kilka chwil po mnie. Jeździliśmy i śmialiśmy się. Przede wszystkim to mnie dopisywał humor. Smok, ani trochę nie umiał jeździć. Ciągle się wywracał, a ja musiałam go podtrzymywać, aby nie upadł po raz kolejny. Jeździliśmy dobre 40 minut, gdy nagle podjechała do nas jakaś lafirynda. Blondynka z ponad kilową tapetą. Miała na sobie, chyba spódnice, ale wyglądała jakby miała na sobie tylko pasek. Miała rozpiętą lekką kurteczkę oraz bardzoo obcisłą bluzkę z wielkim dekoltem w kształcie serca. Przypominał mi kogoś.
                - Dracuuuuś!! – Teraz już wiedziałam kogo mi przypominała. Daphne Greengras, starsza siostra Astori Greengras. Typowa flądra. Zauważyłam jak twarz Draco wykrzywiła się w grymas obrzydzenia.
                - Greengras… - Wysyczał tak chłodno, ze aż odruchowo się odsunęłam.
                - Tak dawno się nie widzieliśmy! Oh jak ja za tobą pysiu tęskniłam! – Wydzierała się, tak przesłodzonym głosem, że aż mi się rzygać chciało. Tak właściwie to prawie się zrzygałam!
                - Czego chcesz!? – Syknął na nią, na co ta zareagowała zrobieniem maślanych oczu do Malfoy’a. Wyglądała tak śmiesznie. Zaczęłam się śmiać. Odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała na mnie z pogardą w oczach.
                - Szlama! – Fuknęła w moją stronę, a ja tylko uśmiechnęłam się triumfująco. – Smoczku, co ty tu robisz z tą szlamą?
                - Nie obrażaj mojej narzeczonej, Greengras! – Widziałam że ledwo powstrzymywał się od przyłożenia jej w ten sztuczny ryj. Serce mi przyspieszyło. Czy on powiedział „narzeczonej”? Poczułam jak nogi mi się uginają.
                - Narzeczonej? – Zapytała cicho, tak jakby samej siebie, ale Draco to usłyszał i odwrócił głowę w moją stronę. Uśmiechnął się, gdy zobaczył zmieszanie na mojej twarzy.
                - Tak Granger narzeczonej. – Posłał mi buziaka, a mnie tylko ugięły się nogi. Widziałam jak Daphne, ledwo powstrzymuje się od wybuchnięcia i rzucenia się na mnie.
                - Ale Dracuniu, co z naszym małym Franciscem!? – Widziałam w jej oczach, coś w stylu pewności że wygrała.
                - Francis… kto? – Powiedzieliśmy razem z Draco. Oboje byliśmy tak samo zdziwieni.

                - No naszym syneczkiem! – Coś mnie zabolało w klatce piersiowej. Uciekłam stamtąd jak najszybciej z łzami w oczach. Nie wiedziałam co mnie skłoniło do takiej reakcji, ale gdy przebrałam łyżwy na buty. Słyszałam jak Malfoy woła że on mi wszystko wytłumaczy, że to nie prawda i tym podobne. Nie zwracałam na niego uwagi. Przeteleportowałam się do domu. Rzuciłam na dom zaklęcie anty aportacyjne. Pobiegłam do sypialni. Przebrałam się i poszłam wziąć prysznic. Wiedziałam że to mnie uspokoi. Po długim prysznicu. Położyłam się do łóżka i gdy już usypiałam, poczułam niesforne łzy na policzku. Chwile później rozpłakałam się tak jak nigdy. Płakałam. Nie rozumiałam samej siebie. Bo co mi do tego że Draco i ta wywłoka mają syna?! Przecież długo przed tym jak stali się parą, ich syn musiał się urodzić. Bolało mnie to. Wyjęłam z szafki nocnej eliksir słodkiego snu. Wypiłam go i od razu ułożyłam się w wygodnej pozycji. Po niespełna kilu minutach usnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz